,,Odwaga
to panowanie nad strachem, a nie brak strachu.”
Mark
Twain
Po powrocie
do wioski od razu skierowaliśmy się do szpitala. Jiro miał
połamane żebra, a ja złamaną prawą rękę. Tylko Reira wyszła z
tego bez szwanku. Mimo, że była zdrowa, postanowiła zostać w
szpitalu, żeby dotrzymać nam towarzystwa. Mistrz Konohamaru zaraz
po powrocie udał się do Hokage, aby złożyć raport oraz oddać
Medykom ciało mnicha.
Wydawało mi
się, że wszystko jest ze mną w porządku. Wprawdzie ręka nieco
mnie bolała, ale nie na tyle, żeby była złamana. Lekarz uważał,
że to dość dziwne, ponieważ kończyna była uszkodzona w trzech
miejscach. Całe popołudnie spędziłem w szpitalu. Około godziny
siódmej przyszła odwiedzić mnie mama. Przyniosła mi trochę ubrań
i przekąsek.
- Jak się
czujesz Mitsuo?
- Dobrze.
Ręka trochę mnie boli, ale nic poza tym. Shuzo jest z tobą?
- Nie,
jeszcze nie wrócił z misji.
- Gdy wróci
poprosisz go, aby tu przyszedł? Mam do niego sprawę.
- Dobrze,
jak wróci powiem mu, żeby tu przyszedł, ale obawiam się, że może
to nie być dzisiaj - odpowiedziała mama. Chwilę później obudził
się Jiro. Zauważył, że mama przyniosła mi małe co nieco i od
razu zabrał się do pałaszowania.
- Nie ruszaj
tego, to moje! – krzyknąłem.
- Daj mi
spokój! Jestem głodny! - odwarknął z pełnymi ustami. Do pokoju
wszedł mistrz Konohamaru wraz z Reirą. Widząc że zrobiło się
nieco tłoczno mama postanowiła nas opuścić. Pożegnała się i
wyszła. Mistrz usiadł na łóżku Jiro i zabrał głos:
- Zaniosłem
zwój Hokage. Wstępne badania wykazały, że można bezpiecznie go
rozwinąć.
- Czyli
jeszcze go nie rozwinęliście? - spytałem
- Nie. Pan
Shigeru przekazał go tobie, więc ty go rozwiniesz.
- A wie
mistrz chociaż co jest w nim napisane ?
- Shigeru
wspominał, że znajdują się w nim informacje dotyczące jakiegoś
wymarłego klanu. Być może techniki.
- Kiedy masz
zamiar go rozwinąć? - spytała mnie Reira.
- Nie wiem.
Pewnie jak wyzdrowieję. Mistrzu, czy mogę spytać dlaczego
wróciliśmy do wioski? Przecież mogliśmy iść do tego klasztoru…
-
Odnieśliśmy dość duże obrażenia, poza tym nie wiem gdzie on się
znajduje. Tylko mnisi mają pojęcie jak do niego dotrzeć - wyjaśnił
Konohamaru. Podczas kilku następnych minut dowiedziałem się, że
Shinobi którzy nas zaatakowali pochodzili z Wioski Ukrytej w Skale.
Najprawdopodobniej chcieli uniemożliwić Shigeru dotarcie do
klasztory i przekazanie zwoju. Reszta wieczoru zleciała dość
szybko. Z niecierpliwością czekałem na odwiedziny Shuzo. Miałem
do niego wiele pytań. Może on też miał styczność z tą mocą, a
może nic o niej nie wie. Nie wiedziałem co o tym myśleć, więc
postanowiłem pójść spać.
Jakiś
dźwięk obudził mnie w środku nocy. Zerwałem się z łóżka i
zacząłem rozglądać się po Sali, na której leżałem. W oknie
dostrzegłem białą postać. Był to mężczyzna. Nie miałem pod
ręką żadnej broni. Oddaliłem się nieco, po czym zapytałem:
- Kim jesteś
i co tu robisz?
- Spokojnie,
nie musisz się mnie obawiać – do moich uszu dobiegł subtelny,
przyprawiony spokojem głos.
- Nie
odpowiedziałeś na moje pytanie! – krzyknąłem, ale intruz puścił
to mimo uszu:
- Co się
stało ze zwojem?
- Skąd
wiesz o zwoju? Nikt poza kilkoma osobami o nim nie wiedział.
Milczał.
Naglę rozpłynął się w powietrzu. Rozejrzałem się dookoła.
Zniknął. Po chwili jednak znów usłyszałem jego głos. Tym razem
siedział przy stole obok łóżka Jiro.
- Kim ty do
cholery jesteś?! – zaczynałem stopniowo tracić nad sobą
panowanie. - A może jesteś jednym z zabójców Shigeru?
- Posłuchaj
i uspokój się. Zaraz wszystko ci wyjaśnię.
- Co masz mi
niby zamiar wyjaśniać? - spytałem. Mężczyzna odezwał się
dopiero po krótkiej chwili namysłu.
- Pamiętasz
ten znak, który Shigeru zrobił ci tuż przed śmiercią?
- C-co? A…
skąd niby o tym wiesz?!
- Bo
widzisz, dzięki temu symbolowi do twojego ciała został
przetransportowany kawałek jego duszy. Krócej mówiąc; to ja
jestem Shigeru i kawałek mojej duszy znajduje się w twoim ciele.
Dlatego ostatnimi czasy słyszałeś mój głos. Przypomnij sobie czy
słyszał go ktoś inny.
- Nie. Ale
to nie może być prawda. A nawet jeśli... – przerwałem, po czym
usiadłem na łóżku. Postać podeszła, po czym usiadła obok mnie.
Faktycznie wyglądał jak tamten mnich.
- Więc
jeżeli kawałek twojej duszy mieszka we mnie, dlaczego nie pokazałeś
się mi wcześniej? - spytałem.
Kolejna
wlecząca się chwila milczenia.
Kolejny
zamysł „Shugeru”, jeśli to rzeczywiście był on.
- Dusze
łączą się ze sobą dość długi czas. Długość trwania tego
procesu jest różna i wpływa na niego wiele czynników. Im słabiej
połączone są dusze, tym trudniej im się porozumieć. Twoja dusza
jest dość odmienna i różni się od duszy przeciętnego człowieka.
Wyczuwam w niej coś niepokojącego, ale nie umiem określić co to
właściwie jest. Dlatego też połączenie z nią będzie trwało
bardzo długo.
- Rozumiem –
teraz to ja popadłem w nostalgię. - Ale czy to znaczy że teraz
będziesz mi wszędzie towarzyszył i ciągle będziesz gdzieś obok?
- Nie. Jak
już mówiłem tylko kawałek mojej duszy jest w tobie co znaczy, że
jeżeli dobrze nauczysz się to kontrolować, tylko od ciebie będzie
zależało, kiedy będziemy się mogli skontaktować. Mój wpływ na
ciebie jest znikomy - Tu urwał i podrapał się po głowie. -
Zużyłem bardzo dużo mocy rozmawiając z tobą. Przy tak słabym
połączeniu dusz. Przez jakiś czas nie będziesz słyszał mojego
głosu. Muszę już znikać i pamiętaj; jestem częścią ciebie -
po tych słowach ponownie rozpłynął się w powietrzu. Oszołomiony
siedziałem i zastanawiałem się nad wszystkim co się ostatnio
wydarzyło. Po chwili do pokoju wbiegło kilku Shinobi wraz z
pielęgniarką, którzy usłyszeli moje krzyki i przybiegli sądząc,
że dzieje się coś niepokojącego.
Kilka godzin
zajęło mi wyjaśnianie całej tej sytuacji. O dziwo mimo tego
całego zamieszania Jiro nadal jeszcze smacznie chrapał. Wkrótce
pojawił się również mistrz Konohamaru wraz z Szóstym Hokage.
Podeszli do mnie. Mistrz zaczął rozmowę:
- A więc
Mitsuo słyszałem, że wydarzyło się tu coś dziwnego. Podobno
rozmawiałeś z duchem.
- Coś w tym
rodzaju. Przedstawił się jako duch tego mnicha. Jak mu tam? Ach…
Shigeru. Powiedział, że jego dusza mieszka w moim ciele - zacząłem
wyjaśniać. Powtórzyłem im wszystko to, co przekazał mi mnich.
Naruto zastanowił się i powiedział:
- Cóż, z
tego co się od ciebie dowiedziałem wynika, że mnich użył Jutsu
połączenia dusz. To starożytna technika. Wydawało mi się, że
została zapominana jakieś siedemset lat temu, ale musiała się ona
zachować w Zakonie Niebios. O ile sobie przypominam Jutsu to nie
zostało zakazane. Służy ono do transportowania zarówno chakry jak
i duszy użytkownika do żywego ciała i połączenie się z nim.
Jest to jednoznaczne z śmiercią jego pierwotnego ciała .
- Co to
znaczy? - spytałem niezbyt rozumiejąc to, co przed chwilą
powiedział Hokage.
- Części
mnicha po prostu zamieszkała w tobie. Może on dzielić się z tobą
swoimi pomysłami i doświadczeniem. Tylko ty może się z nim
kontaktować.
- Mam
jeszcze jedno pytanie - powiedziałem
- Tak?
- Chodzi o
moc, której użyłem podczas misji. Podejrzewam, że ma ona coś
wspólnego z moim klanem. Hokage-sama, czy wie może pan coś o tej
mocy?
- Niestety
nie wiem zbyt wiele o twoim klanie. Czy ta moc była zielonym
płomieniem?
- Tak -
wykrzyknąłem podekscytowany.
- Wiem tylko
tyle, że twój brat też jej używa - powiedział Hokage, po czym
wraz z mistrzem oddalił się. Ciągle byłem ubrany w szpitalny
szlafrok. Wziąłem ubrania przyniesione przez mamę poprzedniego
dnia i poszedłem się przebrać. W międzyczasie obudził się Jiro.
Był nieco przerażony widząc wokół siebie tylu ludzi. Próbował
wstać. Jednak żebra za bardzo go bolały. Już przebrany podszedłem
do niego i pomogłem mu.
- Skąd tu
się wzięło tyle ludzi? – zapytał otumaniony.
- To nic
ważnego zaraz wszyscy się rozejdą – odparłem krótko. –
Wracam do domu. Ty będziesz musiał chyba jeszcze trochę tu zostać.
- Pewnie
zdarzył się jakiś wypadek, czy coś – powiedział, a następnie
pożegnał się i zniknął w łazience.
Wyszedłem
ze szpitala i skierowałem się w kierunku domu. Ból w ręce nasilał
się. Było to jednak do wytrzymania. W głowie krążyły mi
wydarzenia z ubiegłej nocy. Byłem tym tak przejęty, że przez
przypadek wpadłem na jakiegoś chłopak. Okazało się, że jest to
Taizo. Shinobi w moim wieku z drużyny czwartej. Jest bardzo
utalentowanym Ninją, którego znam od czasów Akademii. Taizo wstał,
otrzepał się i otaksował mnie czujnie.
- No, dawno
się nie widzieliśmy. Podobno ładnie oberwałeś na misji,
- A żebyś
wiedział – zaśmiałem się ponuro.
- Było aż
tak źle?
- Zaatakował
nas cały oddział Shinobi z Ukrytej Skały.
- To
faktycznie niezbyt przyjemna misja
Porozmawialiśmy
chwilę. Opowiedziałem Taizo dokładny przebieg misji. Od niego
dowiedziałem się tylko tyle, że ich mistrzyni coś wypadło i
musieli zrezygnować z misji.
Wróciłem
do domu. Mama ciepło mnie przywitała i zaczęła wypytywać o wiele
rzeczy. Nie miałem jednak najmniejszej ochoty na jakąkolwiek
rozmowę, więc udałem się na górę. Wszedłem do swojego pokoju i
położyłem się na łóżku. Byłem nieco zmęczony i potrzebowałem
trochę czasu, żeby wszystko poukładać sobie w głowie. Robiło
się późno. Mama weszła do mojego pokoju chcąc powiadomić mnie o
kolacji. Widząc jednak stan w jakim znajduje się pomieszczenie
powiedziała tylko, abym posprzątał pokój, po czym wyszła. Nie
mając nic innego do roboty wziąłem się za porządki. Pod stertą
brudnych ubrań leżących na stoliku obok łóżka znalazłem
kawałek papieru. Podniosłem go. Papier zrobił się mokry. Zdziwiło
mnie to trochę. Zacząłem, więc szperać w pamięci skąd coś
takiego mogło się wziąć w moim pokoju. Przypomniałem sobie, że
kilka dni przed ostatnią misją Shuzo obiecał nauczyć mnie
kontroli nad żywiołem chakry. Moim żywiołem była woda, jednak
wydawało mi się, że nie uda mi się jej opanować. Odłożyłem
kartkę i kontynuowałem sprzątanie. Po około piętnastu minutach
mój pokój był już czysty. Zszedłem na dół i przysiadłem się
do jedzącej już mamy.
- Jesteś
dzisiaj dość ponury. Coś się stało? - zapytała
- Wczoraj
poturbowany wróciłem z misji, posiadam jakąś dziwną moc i dręczy
mnie duch zmarłego mnicha. Czy to dobry powód, żeby być ponurym?
- odpowiedziałem nieco zdenerwowany. Mama wyglądała na bardzo
zdziwioną. Po chwili zasugerowała mi ,abym nałożył sobie drugą
porcję. Ja jednak odmówiłem tłumacząc, że nie jestem głodny.
Wieczór
zleciał dość szybko. Po zjedzeniu posiłku pomogłem matce
uporządkować dom. Mama wyglądała na nieco zaniepokojoną. Pewnie
martwiła się o Shuzo. W końcu powinien wrócić rano.
Następnego
ranka moja prawa ręka była w pełni sprawna. Nie bolała mnie, więc
postanowiłem zdjąć opatrunek. Dzień zapowiadał się dość
spokojnie. Po wykonaniu mojej porannej rutyny byłem już gotów do
wyjścia. Zaraz po otworzeniu drzwi oślepiły mnie jasne promienie
słońca. Dziś jest wyjątkowo słonecznie pomyślałem, po czym
wyszedłem.
Przechodząc
obok małej restauracji, w której podawali Ramen po raz kolejny
spotkałam Taizo.
- Cześć -
powiedziałem
- Cześć –
przywitaliśmy się uściskiem dłoni. – Widzę, że z twoją ręką
już trochę lepiej.
- Nie czuję
już żadnego bólu. Ręka musiała się już zrosnąć
- Tak szybo?
Była złamana trzy dni, to jakiś absurd.
- Nie,
naprawdę jest już lepiej. Nie mam pojęcia czy kość jest nadal
złamana – odpowiedziałem. Taizo podrapał się po głowię. Po
chwili powiedział:
- Wiesz co?
Muszę już lecieć. Idę na misję i trochę mi się śpieszy.
Odwrócił
się i zaczął się oddalać. Nagle przypomniałem sobie, że miałem
do niego jedno pytanie. Nie chciałem zmarnować nadanej przez los
okazji. Nabrałem do płuc powietrza:
- Taizo! Nie
znasz kogoś, kto mógłby mnie nauczyć posługiwać się Jutsu
stylu wody?!
- Nie mam
pojęcia – odkrzyknął, nie zatrzymując się. - Spytaj Hokage,
albo Konohamaru – Chwilę jeszcze pozostałem w miejscu. Przecież
do powrotu Shuzo mógłbym się nieco podszkolić. Udałem się do
siedziby Hokage w nadziei, że znajdę tam mistrza. Powoli ruszyłem.
Po kilku minutach byłem już na miejscu. W wejściu spotkałem
mistrza. Poprosiłem go, żeby nauczył mnie nieco posługiwania się
Jutsu stylu wody. Chwilę się zastanawiał. Stwierdził, że nie ma
dziś nic ważnego do roboty, więc z chęcią mi pomoże w treningu.
Konohamaru
zaprowadził mnie do lasu. Nie wiem dlaczego, ale mistrz wziął ze
sobą Reirę. Ścieżka, którą szliśmy doprowadziła nas do rzeki,
obok której rozciągała się wielka polana. Reira westchnęła.
- Ale tu
ładnie.
- Gdy byłem
w waszym wieku też tu ćwiczyłem. Mitsuo będziesz tu mógł
spokojnie trenować. Mało kto wie o tym miejscu, więc nikt nie
powinien ci przeszkadzać.
- Mistrzu, a
tak w ogóle to na czym będzie polegał mój trening? – spytałem.
- Żywiołem
twojej chakry jest woda. Więc na początek nauczę cię dość
prostego Jutsu będzie to Mizu jutsu burasuto (wodny podmuch) polega
ono na wystrzeleniu z ust sporą ilość wody pod bardzo wysokim
ciśnieniem - po tych słowach uformował pieczęć i użył owego
Jutsu. Potem i ja spróbowałem. Niestety nie udało mi się jej
wykonać. Po kilkudziesięciu próbach umiałem już wytworzyć nie
wielki strumień. Byłem z tego powodu bardzo ucieszony. Wiedziałem,
że ten trening będzie trudny, więc starałem się jak tylko
mogłem. Konohamaru powiedział mi, że większość osób udaje się
osiągnąć niewielki strumień dopiero po kilku godzinach
nieustannych ćwiczeń, a mi udało się to po niecałych piętnastu
minutach. To zmotywowało mnie jeszcze bardziej. Po dwóch godzinach
potrafiłem stworzyć wielki strumień dorównujący temu mistrza.
Wycieńczony padłem na ziemię. Mistrz poklepał mnie po ramieniu i
powiedział:
- Odpocznij
i zjedz coś. Jeżeli już to opanowałeś, to możemy zacząć
prawdziwy trening.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz