wtorek, 15 stycznia 2013

2. Zjawa

,,Odwaga to panowanie nad strachem, a nie brak strachu.”
Mark Twain
Po powrocie do wioski od razu skierowaliśmy się do szpitala. Jiro miał połamane żebra, a ja złamaną prawą rękę. Tylko Reira wyszła z tego bez szwanku. Mimo, że była zdrowa, postanowiła zostać w szpitalu, żeby dotrzymać nam towarzystwa. Mistrz Konohamaru zaraz po powrocie udał się do Hokage, aby złożyć raport oraz oddać Medykom ciało mnicha.
Wydawało mi się, że wszystko jest ze mną w porządku. Wprawdzie ręka nieco mnie bolała, ale nie na tyle, żeby była złamana. Lekarz uważał, że to dość dziwne, ponieważ kończyna była uszkodzona w trzech miejscach. Całe popołudnie spędziłem w szpitalu. Około godziny siódmej przyszła odwiedzić mnie mama. Przyniosła mi trochę ubrań i przekąsek.
- Jak się czujesz Mitsuo?
- Dobrze. Ręka trochę mnie boli, ale nic poza tym. Shuzo jest z tobą?
- Nie, jeszcze nie wrócił z misji.
- Gdy wróci poprosisz go, aby tu przyszedł? Mam do niego sprawę.
- Dobrze, jak wróci powiem mu, żeby tu przyszedł, ale obawiam się, że może to nie być dzisiaj - odpowiedziała mama. Chwilę później obudził się Jiro. Zauważył, że mama przyniosła mi małe co nieco i od razu zabrał się do pałaszowania.
- Nie ruszaj tego, to moje! – krzyknąłem.
- Daj mi spokój! Jestem głodny! - odwarknął z pełnymi ustami. Do pokoju wszedł mistrz Konohamaru wraz z Reirą. Widząc że zrobiło się nieco tłoczno mama postanowiła nas opuścić. Pożegnała się i wyszła. Mistrz usiadł na łóżku Jiro i zabrał głos:
- Zaniosłem zwój Hokage. Wstępne badania wykazały, że można bezpiecznie go rozwinąć.
- Czyli jeszcze go nie rozwinęliście? - spytałem
- Nie. Pan Shigeru przekazał go tobie, więc ty go rozwiniesz.
- A wie mistrz chociaż co jest w nim napisane ?
- Shigeru wspominał, że znajdują się w nim informacje dotyczące jakiegoś wymarłego klanu. Być może techniki.
- Kiedy masz zamiar go rozwinąć? - spytała mnie Reira.
- Nie wiem. Pewnie jak wyzdrowieję. Mistrzu, czy mogę spytać dlaczego wróciliśmy do wioski? Przecież mogliśmy iść do tego klasztoru…
- Odnieśliśmy dość duże obrażenia, poza tym nie wiem gdzie on się znajduje. Tylko mnisi mają pojęcie jak do niego dotrzeć - wyjaśnił Konohamaru. Podczas kilku następnych minut dowiedziałem się, że Shinobi którzy nas zaatakowali pochodzili z Wioski Ukrytej w Skale. Najprawdopodobniej chcieli uniemożliwić Shigeru dotarcie do klasztory i przekazanie zwoju. Reszta wieczoru zleciała dość szybko. Z niecierpliwością czekałem na odwiedziny Shuzo. Miałem do niego wiele pytań. Może on też miał styczność z tą mocą, a może nic o niej nie wie. Nie wiedziałem co o tym myśleć, więc postanowiłem pójść spać.
Jakiś dźwięk obudził mnie w środku nocy. Zerwałem się z łóżka i zacząłem rozglądać się po Sali, na której leżałem. W oknie dostrzegłem białą postać. Był to mężczyzna. Nie miałem pod ręką żadnej broni. Oddaliłem się nieco, po czym zapytałem:
- Kim jesteś i co tu robisz?
- Spokojnie, nie musisz się mnie obawiać – do moich uszu dobiegł subtelny, przyprawiony spokojem głos.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie! – krzyknąłem, ale intruz puścił to mimo uszu:
- Co się stało ze zwojem?
- Skąd wiesz o zwoju? Nikt poza kilkoma osobami o nim nie wiedział.
Milczał. Naglę rozpłynął się w powietrzu. Rozejrzałem się dookoła. Zniknął. Po chwili jednak znów usłyszałem jego głos. Tym razem siedział przy stole obok łóżka Jiro.
- Kim ty do cholery jesteś?! – zaczynałem stopniowo tracić nad sobą panowanie. - A może jesteś jednym z zabójców Shigeru?
- Posłuchaj i uspokój się. Zaraz wszystko ci wyjaśnię.
- Co masz mi niby zamiar wyjaśniać? - spytałem. Mężczyzna odezwał się dopiero po krótkiej chwili namysłu.
- Pamiętasz ten znak, który Shigeru zrobił ci tuż przed śmiercią?
- C-co? A… skąd niby o tym wiesz?!
- Bo widzisz, dzięki temu symbolowi do twojego ciała został przetransportowany kawałek jego duszy. Krócej mówiąc; to ja jestem Shigeru i kawałek mojej duszy znajduje się w twoim ciele. Dlatego ostatnimi czasy słyszałeś mój głos. Przypomnij sobie czy słyszał go ktoś inny.
- Nie. Ale to nie może być prawda. A nawet jeśli... – przerwałem, po czym usiadłem na łóżku. Postać podeszła, po czym usiadła obok mnie. Faktycznie wyglądał jak tamten mnich.
- Więc jeżeli kawałek twojej duszy mieszka we mnie, dlaczego nie pokazałeś się mi wcześniej? - spytałem.
Kolejna wlecząca się chwila milczenia.
Kolejny zamysł „Shugeru”, jeśli to rzeczywiście był on.
- Dusze łączą się ze sobą dość długi czas. Długość trwania tego procesu jest różna i wpływa na niego wiele czynników. Im słabiej połączone są dusze, tym trudniej im się porozumieć. Twoja dusza jest dość odmienna i różni się od duszy przeciętnego człowieka. Wyczuwam w niej coś niepokojącego, ale nie umiem określić co to właściwie jest. Dlatego też połączenie z nią będzie trwało bardzo długo.
- Rozumiem – teraz to ja popadłem w nostalgię. - Ale czy to znaczy że teraz będziesz mi wszędzie towarzyszył i ciągle będziesz gdzieś obok?
- Nie. Jak już mówiłem tylko kawałek mojej duszy jest w tobie co znaczy, że jeżeli dobrze nauczysz się to kontrolować, tylko od ciebie będzie zależało, kiedy będziemy się mogli skontaktować. Mój wpływ na ciebie jest znikomy - Tu urwał i podrapał się po głowie. - Zużyłem bardzo dużo mocy rozmawiając z tobą. Przy tak słabym połączeniu dusz. Przez jakiś czas nie będziesz słyszał mojego głosu. Muszę już znikać i pamiętaj; jestem częścią ciebie - po tych słowach ponownie rozpłynął się w powietrzu. Oszołomiony siedziałem i zastanawiałem się nad wszystkim co się ostatnio wydarzyło. Po chwili do pokoju wbiegło kilku Shinobi wraz z pielęgniarką, którzy usłyszeli moje krzyki i przybiegli sądząc, że dzieje się coś niepokojącego.
Kilka godzin zajęło mi wyjaśnianie całej tej sytuacji. O dziwo mimo tego całego zamieszania Jiro nadal jeszcze smacznie chrapał. Wkrótce pojawił się również mistrz Konohamaru wraz z Szóstym Hokage. Podeszli do mnie. Mistrz zaczął rozmowę:
- A więc Mitsuo słyszałem, że wydarzyło się tu coś dziwnego. Podobno rozmawiałeś z duchem.
- Coś w tym rodzaju. Przedstawił się jako duch tego mnicha. Jak mu tam? Ach… Shigeru. Powiedział, że jego dusza mieszka w moim ciele - zacząłem wyjaśniać. Powtórzyłem im wszystko to, co przekazał mi mnich. Naruto zastanowił się i powiedział:
- Cóż, z tego co się od ciebie dowiedziałem wynika, że mnich użył Jutsu połączenia dusz. To starożytna technika. Wydawało mi się, że została zapominana jakieś siedemset lat temu, ale musiała się ona zachować w Zakonie Niebios. O ile sobie przypominam Jutsu to nie zostało zakazane. Służy ono do transportowania zarówno chakry jak i duszy użytkownika do żywego ciała i połączenie się z nim. Jest to jednoznaczne z śmiercią jego pierwotnego ciała .
- Co to znaczy? - spytałem niezbyt rozumiejąc to, co przed chwilą powiedział Hokage.
- Części mnicha po prostu zamieszkała w tobie. Może on dzielić się z tobą swoimi pomysłami i doświadczeniem. Tylko ty może się z nim kontaktować.
- Mam jeszcze jedno pytanie - powiedziałem
- Tak?
- Chodzi o moc, której użyłem podczas misji. Podejrzewam, że ma ona coś wspólnego z moim klanem. Hokage-sama, czy wie może pan coś o tej mocy?
- Niestety nie wiem zbyt wiele o twoim klanie. Czy ta moc była zielonym płomieniem?
- Tak - wykrzyknąłem podekscytowany.
- Wiem tylko tyle, że twój brat też jej używa - powiedział Hokage, po czym wraz z mistrzem oddalił się. Ciągle byłem ubrany w szpitalny szlafrok. Wziąłem ubrania przyniesione przez mamę poprzedniego dnia i poszedłem się przebrać. W międzyczasie obudził się Jiro. Był nieco przerażony widząc wokół siebie tylu ludzi. Próbował wstać. Jednak żebra za bardzo go bolały. Już przebrany podszedłem do niego i pomogłem mu.
- Skąd tu się wzięło tyle ludzi? – zapytał otumaniony.
- To nic ważnego zaraz wszyscy się rozejdą – odparłem krótko. – Wracam do domu. Ty będziesz musiał chyba jeszcze trochę tu zostać.
- Pewnie zdarzył się jakiś wypadek, czy coś – powiedział, a następnie pożegnał się i zniknął w łazience.
Wyszedłem ze szpitala i skierowałem się w kierunku domu. Ból w ręce nasilał się. Było to jednak do wytrzymania. W głowie krążyły mi wydarzenia z ubiegłej nocy. Byłem tym tak przejęty, że przez przypadek wpadłem na jakiegoś chłopak. Okazało się, że jest to Taizo. Shinobi w moim wieku z drużyny czwartej. Jest bardzo utalentowanym Ninją, którego znam od czasów Akademii. Taizo wstał, otrzepał się i otaksował mnie czujnie.
- No, dawno się nie widzieliśmy. Podobno ładnie oberwałeś na misji,
- A żebyś wiedział – zaśmiałem się ponuro.
- Było aż tak źle?
- Zaatakował nas cały oddział Shinobi z Ukrytej Skały.
- To faktycznie niezbyt przyjemna misja
Porozmawialiśmy chwilę. Opowiedziałem Taizo dokładny przebieg misji. Od niego dowiedziałem się tylko tyle, że ich mistrzyni coś wypadło i musieli zrezygnować z misji.
Wróciłem do domu. Mama ciepło mnie przywitała i zaczęła wypytywać o wiele rzeczy. Nie miałem jednak najmniejszej ochoty na jakąkolwiek rozmowę, więc udałem się na górę. Wszedłem do swojego pokoju i położyłem się na łóżku. Byłem nieco zmęczony i potrzebowałem trochę czasu, żeby wszystko poukładać sobie w głowie. Robiło się późno. Mama weszła do mojego pokoju chcąc powiadomić mnie o kolacji. Widząc jednak stan w jakim znajduje się pomieszczenie powiedziała tylko, abym posprzątał pokój, po czym wyszła. Nie mając nic innego do roboty wziąłem się za porządki. Pod stertą brudnych ubrań leżących na stoliku obok łóżka znalazłem kawałek papieru. Podniosłem go. Papier zrobił się mokry. Zdziwiło mnie to trochę. Zacząłem, więc szperać w pamięci skąd coś takiego mogło się wziąć w moim pokoju. Przypomniałem sobie, że kilka dni przed ostatnią misją Shuzo obiecał nauczyć mnie kontroli nad żywiołem chakry. Moim żywiołem była woda, jednak wydawało mi się, że nie uda mi się jej opanować. Odłożyłem kartkę i kontynuowałem sprzątanie. Po około piętnastu minutach mój pokój był już czysty. Zszedłem na dół i przysiadłem się do jedzącej już mamy.
- Jesteś dzisiaj dość ponury. Coś się stało? - zapytała
- Wczoraj poturbowany wróciłem z misji, posiadam jakąś dziwną moc i dręczy mnie duch zmarłego mnicha. Czy to dobry powód, żeby być ponurym? - odpowiedziałem nieco zdenerwowany. Mama wyglądała na bardzo zdziwioną. Po chwili zasugerowała mi ,abym nałożył sobie drugą porcję. Ja jednak odmówiłem tłumacząc, że nie jestem głodny.
Wieczór zleciał dość szybko. Po zjedzeniu posiłku pomogłem matce uporządkować dom. Mama wyglądała na nieco zaniepokojoną. Pewnie martwiła się o Shuzo. W końcu powinien wrócić rano.
Następnego ranka moja prawa ręka była w pełni sprawna. Nie bolała mnie, więc postanowiłem zdjąć opatrunek. Dzień zapowiadał się dość spokojnie. Po wykonaniu mojej porannej rutyny byłem już gotów do wyjścia. Zaraz po otworzeniu drzwi oślepiły mnie jasne promienie słońca. Dziś jest wyjątkowo słonecznie pomyślałem, po czym wyszedłem.
Przechodząc obok małej restauracji, w której podawali Ramen po raz kolejny spotkałam Taizo.
- Cześć - powiedziałem
- Cześć – przywitaliśmy się uściskiem dłoni. – Widzę, że z twoją ręką już trochę lepiej.
- Nie czuję już żadnego bólu. Ręka musiała się już zrosnąć
- Tak szybo? Była złamana trzy dni, to jakiś absurd.
- Nie, naprawdę jest już lepiej. Nie mam pojęcia czy kość jest nadal złamana – odpowiedziałem. Taizo podrapał się po głowię. Po chwili powiedział:
- Wiesz co? Muszę już lecieć. Idę na misję i trochę mi się śpieszy.
Odwrócił się i zaczął się oddalać. Nagle przypomniałem sobie, że miałem do niego jedno pytanie. Nie chciałem zmarnować nadanej przez los okazji. Nabrałem do płuc powietrza:
- Taizo! Nie znasz kogoś, kto mógłby mnie nauczyć posługiwać się Jutsu stylu wody?!
- Nie mam pojęcia – odkrzyknął, nie zatrzymując się. - Spytaj Hokage, albo Konohamaru – Chwilę jeszcze pozostałem w miejscu. Przecież do powrotu Shuzo mógłbym się nieco podszkolić. Udałem się do siedziby Hokage w nadziei, że znajdę tam mistrza. Powoli ruszyłem. Po kilku minutach byłem już na miejscu. W wejściu spotkałem mistrza. Poprosiłem go, żeby nauczył mnie nieco posługiwania się Jutsu stylu wody. Chwilę się zastanawiał. Stwierdził, że nie ma dziś nic ważnego do roboty, więc z chęcią mi pomoże w treningu.
Konohamaru zaprowadził mnie do lasu. Nie wiem dlaczego, ale mistrz wziął ze sobą Reirę. Ścieżka, którą szliśmy doprowadziła nas do rzeki, obok której rozciągała się wielka polana. Reira westchnęła.
- Ale tu ładnie.
- Gdy byłem w waszym wieku też tu ćwiczyłem. Mitsuo będziesz tu mógł spokojnie trenować. Mało kto wie o tym miejscu, więc nikt nie powinien ci przeszkadzać.
- Mistrzu, a tak w ogóle to na czym będzie polegał mój trening? – spytałem.
- Żywiołem twojej chakry jest woda. Więc na początek nauczę cię dość prostego Jutsu będzie to Mizu jutsu burasuto (wodny podmuch) polega ono na wystrzeleniu z ust sporą ilość wody pod bardzo wysokim ciśnieniem - po tych słowach uformował pieczęć i użył owego Jutsu. Potem i ja spróbowałem. Niestety nie udało mi się jej wykonać. Po kilkudziesięciu próbach umiałem już wytworzyć nie wielki strumień. Byłem z tego powodu bardzo ucieszony. Wiedziałem, że ten trening będzie trudny, więc starałem się jak tylko mogłem. Konohamaru powiedział mi, że większość osób udaje się osiągnąć niewielki strumień dopiero po kilku godzinach nieustannych ćwiczeń, a mi udało się to po niecałych piętnastu minutach. To zmotywowało mnie jeszcze bardziej. Po dwóch godzinach potrafiłem stworzyć wielki strumień dorównujący temu mistrza. Wycieńczony padłem na ziemię. Mistrz poklepał mnie po ramieniu i powiedział:
- Odpocznij i zjedz coś. Jeżeli już to opanowałeś, to możemy zacząć prawdziwy trening.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy

Statystyka