„Są tacy,
co nie potrzebują nocy. Ciemność promieniuje z nich.”
Stanisław
Jerzy Lec
Nazywam się
Mitsuo Haru i mieszkam w Wiosce Ukrytej w Liściach wraz z starszym bratem i
matką. Ojca nie znam, podobno odszedł zanim się jeszcze urodziłem. Wiem o nim
tylko tyle, że nazywał się Isao i był o cztery lata starszy od moje matki. Z
niewiadomych przyczyn ani mój brat Shuzo, ani moja matka nigdy nie chcą
zagłębiać się tematy o nim. Należę do rodziny Shinobi, ściślej mówiąc; jesteśmy
prawdopodobnie jedyną rodziną z klanu Haru która jeszcze żyje. Mój klan wywodzi
się z wioski Ukrytej w Wirze podobnie jak klan Uzumaki, tyle że klan Haru
przestał istnieć o wiele wcześniej niż Wioska Wiru. Wprawdzie nie wiem dlaczego
został zniszczony. Rodzina nie uchyla mi zbyt wielu rąbków tajemnicy ze względu
na mój wiek i opinię nadpobudliwego małolata. A przecież trzynaście lat wydaję
mi się być odpowiednim wiekiem na wtajemniczenie we wszystkie misterne sekrety
klanu Haru.
Rano obudziłem się około szóstej. Był piękny dzień więc szybko się
ubrałem i zbiegłem do kuchni skąd dochodziły już odgłosy porannej krzątaniny.
- Cześć mamo - powiedziałem energicznie
- Dzień dobry Mitsuo. Widzę, że już wstałeś - odrzekła spokojnie.
Przytaknąłem. Po chwili z góry zbiegł Shuzo ubrany w swoją kamizelkę świadczącą
o tym, że został Junin'em. Tak w ogóle to Shuzo ma siedemnaście lat i jest
wspaniałym Shinobi. Zna wiele technik i ma niebywały styl walki wręcz. Chętnie
pomaga mi w treningach zarówno taijutsu jak i ninjutsu. Mój brat zasłynął
głównie ze swojej odmiennej chakry, którą charakteryzuje się nasz klan.
Podstawową cechą jest zielona barwa, brak możliwości jej kopiowania, lub też
zaabsorbowania. Podejrzewam, że ma jeszcze jakieś zalety, o których mi nie
wiadomo, ale najprawdopodobniej będę musiał odkryć je sam.
Shuzo pobiegł do stołu, zwędził dwie kulki ryżu i pognał do
siedziby Hokage. Przynajmniej tak nam powiedział. Mama podrapała się po głowie
i westchnęła:
- Co się z nim się ostatnio dzieje? Prawie w ogóle nie ma go w
domu.
- Po prostu ma za dużo obowiązków – wyjaśniłem jej.
- Obyś miał rację synku
Mama zaczęła głaskać mnie po głowie. Starałem się to wytrzymywać,
aby nie zrobić jej przykrości. Jednak po paru chwilach zrozumiałem, że nie mam
tak anielskiej cierpliwości. Odskoczyłem od niej gwałtownie, buntując się.
Chwilę porozmawiałem z mamą, po czym zawiązałem na czole ochraniacz i
wyszedłem. Przy moich drzwiach czekali już moi przyjaciele z drużyny Jiro Arato
oraz Reira Izumi.
- Cześć - przywitałem się
- Cześć - odpowiedzieli chórem
- No chłopaki, pośpieszmy się! Mistrz Konohamaru pewnie już na nas
czeka - powiedziała jak zwykle uśmiechnięta Reira. Bez słowa ruszyliśmy.
Zauważyłem że Jiro jest nieco przygnębiony ostatnimi czasy. Postanowiłem jednak
nie pytać go co się stało. W końcu znam go już dość długo i wiem że nie lubi,
gdy ktoś pyta go o prywatne sprawy, a poza tym gdyby coś naprawdę go gnębiło na
pewno by mi powiedział. Dość długu szliśmy w ciszy. Reira się to nie podobało
więc zaczęła :
- Mitsuo słyszałam, że wyruszamy dziś na naprawdę trudną misję.
- Powiedział ci to mistrz Konohamaru? - spytałem
- Tak, a co? - odpowiedziała zaskoczona moim pytaniem
- Bo wiesz ostatnim razem gdy tak mówił to musieliśmy wybierać śmieci
z rzeki - wyjaśnił Jiro. Reira przypomniała sobie poprzednią misję i
najwidoczniej zrobiło jej się niedobrze na myśl o rozmaitych odpadach, jakie
znajdywaliśmy w rzecznych głębinach.
- Mam nadzieję, że dzisiaj nie będziemy musieli sprzątać –
powiedziałem.
- Jakby tak pomyśleć to chyba ani razu nie mieliśmy porządnej
misji i dzisiaj pewnie będzie tak samo - westchną Jiro.
Po kilku minutach doszliśmy na miejsce wyznaczone przez
Konohamaru. O dziwo on już tam był. Widząc nas uśmiechnął się szeroko i
wykrzyczał coś w rodzaju: ,,Pośpieszcie się”. Mimo tego, że ewidentnie mu się
spieszyło my szliśmy dalej swoim normalnym tempem. Gdy już byliśmy obok niego zaczął
objaśniać nam szczegóły misji. Dziś po raz pierwszy zadanie polegało na
ochronie jakiegoś mężczyzny, który wyglądał jak mnich. Mimo tego, że misja nie
była niczym specjalnym my bardzo się na nią nakręciliśmy. Przez cały dzień
drogi nikt nas nie zaatakował, byliśmy tym faktem trochę zawiedzeni na
szczęście podróż miała jeszcze trwać około dwóch dni.
Mistrz Konohamaru postanowił że zatrzymamy się na noc w
niewielkiej osadzie rybackiej. Wynajęliśmy pokoje rozpakowaliśmy i udaliśmy się
do miejscowych gorących źródeł. Reira nie była zbyt zadowolona z tej wycieczki,
ponieważ była jedyną dziewczyną w naszej drużynie i nie chciała być tam sama.
Będąc już na miejscu podszedłem do mnicha i spytałem
- Proszę pana. Dlaczego właściwie potrzebuje pan naszej ochrony?
Byłem przygotowany na skwitowanie słowami typu: „To tajemnica”,
lub „Dzieciak taki jak ty niewiele z tego zrozumie”, ale mnich odsłonił w
uśmiechu zęby i skinął głową.
- Mój klasztor pilnie potrzebuje zwoju. Muszę go tam dostarczyć.
- Czemu szepczesz? - spytałem cicho
- Bo to jest ściśle tajne.
To dlaczego zdecydował się właśnie mi to przekazać?
- Wiedziałem! - wykrzyknąłem trochę dumny z tego, że moje
przewidywania okazały się rzeczywistością.
- O czym niby wiedziałeś? - spytał Jiro
- O tym, że ta misja jest ściśle tajna! – powiedziałem na tyle
głośno, że wszyscy wszystkie pary oczu skierowały się na mnie. Zakłopotany,
ukryłem twarz pod gorącą wodą, mając nadzieje, że ona w jakiś sposób oczyści
mój pokiereszowany umysł.
Po powrocie z gorących źródeł bez większych dyskusji wróciliśmy do
wynajmowanych przez nas pokoi. Następny dzień zleciał równie szybko co
poprzedni. Po raz kolejny nikt nas nie zaatakował. Jednak tym razem po drodze
nie było żadnej osady ,więc spaliśmy pod gołym niebem. Tej nocy nie mogłem
zasnąć, więc po cichu wymknąłem się nad jezioro leżące niedaleko obozu by
poćwiczyć kontrolę nad chakrą. Owe jezioro pięknie wyglądało nocą. Tak się
złożyło, że akurat była pełnia ,więc światło księżyca cudownie migotało na
tafli jeziora, topiąc wszystko w swoim blasku. Trening szedł mi dość dobrze.
Skupiony bez problemu chodziłem po powierzchni wody, jednak gdy próbowałem
wykonywać jakiekolwiek Jutsu traciłem kontrolę nad chakrą umieszczoną w stopach
i wpadałem do wody. Po kilku godzinach nieustannych ćwiczeń udało mi się jednak
nad tym zapanować. Przemoczony i padnięty wyczołgałem się na brzeg. Już
chciałem wracać, gdy zauważyłem jasne światło na drugim brzegu jeziora. Po
dokładniejszym przyjrzeniu się zorientowałem się, że w stronę obozowiska szybko
przemieszcza się dość spora grupa. Trening nad kontrolom chakry okazał się być
dobrym pomysłem. Dzięki niemu mogłem skupić chakre w stopach, a co za tym
idzie, szybciej ostrzec towarzyszy. Biegnąc do obozu zauważyłem, że moja chakra
dość szybko się odnawia. Nie miałem pojęcia czy to wynik pracy nad
kontrolowaniem jej, czy też kolejny atut chakry klanu Haru. Mniejsza o to…
Ważne, że się regeneruje, pomyślałem.
Dość szybko dotarłem do obozu. Zbudziłem wszystkich włączając w to
mnicha i pewnie kilka zwierząt z okolicy przez moje donośne wrzaski.
Poinformowałem o tym, co widziałem. Mistrz Konohamaru zarządził natychmiastowy
wymarsz i gotowość do walki. Wzięliśmy to, co mieliśmy pod ręką i zaczęliśmy
uciekać. Jednak przeciwnicy okazali się być zbyć szybcy i dość szybko nas
dogonili. Rzuciliśmy się w wir walki. Przeciwnik miał zdecydowaną przewagę
liczebną, ale my mieliśmy mistrza Konohamaru, który używając słynnego Rasengan’a
pokonał znaczną większość przeciwników. Jiro i Reira bronili mnicha, a ja
toczyłem starcie z jednym z wrogów.
Ci Ninja byli zdecydowanie silniejsi od nas, Genin'ów, ale nie
dawali sobie rady z Konohamaru, który był Jonin'em. Można z tego wywnioskować,
że są Junin'ami. Starałem się przedłużyć walkę na tyle, żeby Sensei mógł mi
pomóc, lecz było to trudne zważywszy na to, że aktualnie Konohamaru walczył z
czterema Ninja naraz. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie znałem żadnego
porządnego Jutsu, więc musiałem bazować na taijutsu i dość słabych klonach.
Przeciwnik bardzo szybko atakował. Nie nadążałem parować jego ataków. Nawet nie
zauważyłem jak oddaliłem się od pozostałych. Prawdopodobnie chciał mnie
odciągnąć od grupy, by mógł używać silniejszych technik i przypadkowo nie zranić
swoich kolegów. Miałem rację, gdyż od razu cisnął w moją stronę dziesiątki
ognistych pocisków za pomocą jakiegoś Jutsu stylu ognia. Byłem zbyt przemęczony
by zdążyć uniknąć tego ciosu. Nie potrafiłem też go sparować. Musiałem myśleć
szybko, kule ognia były coraz bliżej. Jedyny pomysł na jaki wpadłem to
stworzenie trzech klonów (co było też moim limitem w tej dziedzinie) i
postawienie ich przed sobą, co w jakiś sposób osłabi atak.
Ogień dość mocno odrzucił mnie i poparzył. Leżałem na ziemi kuląc
się z bólu, a przeciwnik był już gotowy zadać ostateczne uderzenie. Wstałem i
przyjąłem postawę której uczył mnie mój brat, właściwie sam nie wiedziałem
dlaczego to zrobiłem. Podczas treningach z bratem w niczym mi ona nie pomagała,
jednak tym razem było inaczej. Doznałem bardzo dziwnego uczucia. Poczułem się
silniejszy, a ból znikną. Nagle moje ręce zapłonęły zielonym ogniem, mimo że
był to ogień wcale nie był gorący. Nie wiedziałem co to za moc ,ale musiałem
dalej walczyć. Zacząłem biec. Ta moc dodała mi również prędkości. Nie mogłem
opanować tej szybkości, ale udało mi się dobiec do całkiem zaskoczonego
przeciwnika. Zebrałem chakrę w zaciśniętej już od dawna pięści i uderzyłem
najsilniej jak potrafiłem. Uderzając, na prawej mojej ręce powstało znacznie
więcej płomieni, co spowodowało dość dużą eksplozję. Mimo tego, że zostałem
odrzucony na całe piętnaście metrów nie czułem się zbytnio obolały. To pewnie
zasługa tych płomieni, pomyślałem. Wstałem, ogień zniknął. Przeszedłem kilka
metrów, po czym poczułem straszny ból w klatce piersiowej. Padłem na kolana.
Dookoła było pełno dymu, który stopniowo zanikał. Po kilku sekundach dym
całkowicie opadł. Eksplozja zostawiła po sobie dość spory krater. Wstałem i
powoli obolały ruszyłem w stronę mistrza Konohamaru, który nadal walczył. Jiro
był nieprzytomny, a mnich wyglądał na przerażonego. Nagle spoza drzew
wystrzelił promień oślepiającego białego światła i skierował się na mnicha.
Światło przebiło go i pomknęło dalej. Mimo bólu szybko do niego podbiegłem.
Leżał na ziemi cały we własnej krwi, a w ręce trzymał zwój. Po chwili cicho
powiedział:
- Wygląda na to, że to mój koniec. Czy mógłbyś zabrać ten zwój i
ukryć go?
- Oczywiście, zabiorę go – odszeptałem, hamując łzy.
- Ten zwój zawiera tajemnice dawno wymarłego klanu. Nie oddawaj go
nikomu, jest bezpieczny tylko u ciebie. Zabierz moje ciało do Konohy.
- Oczywiście - powtórzyłem odpowiedz. Mnich położył dłoń na moim
czole, zrobił na nim jakiś znak coś szepcząc, po czym skonał. Pierwszy raz w
życiu widziałem śmierć człowieka i to jaszcze w tak straszliwych
okolicznościach. Bardzo długo klęczałem nad jego ciałem w bezruchu myśląc o
wszystkim co się wydarzyło. Nie wierzyłem w to. Cała ta misja wydawała mi się
tylko złudzeniem. Po kilku minutach podeszła do mnie Reira mocno mnie
przytuliła, po czym zaczęła płakać. Nie wiedziałem co się wokół mnie dzieje. W
głowie ciągle miałem śmierć mnicha oraz jego ostatnie słowa.
Musiałem zemdleć, bo wszystko rozpłynęło się przede mną, a
zbudziłem się dopiero w obozie. Spojrzałem dookoła siebie. Jiro leżał
nieprzytomny obok mnie, Reira zmywała ze swoich długich ciemnych włosów krew a
Sensai siedział obok zakrytego ciała. Gdy zorientował się, że się obudziłem
szybko wstał i podszedł do mnie pytając:
- Jak się czujesz ?
- Boli mnie całe ciało i z trudem mogę się ruszać - odpowiedziałem
- Nic dziwnego, przecież znalazłeś się w samym środku tej
eksplozji. A tak w ogóle to co ją wywołało?
- Obawiam się że ja mistrzu - powiedziałem nieco przestraszony.
- Ty? Niby jak? - spytał zdziwiony Konohamaru
- Wydaje mi się, że kryje się we mnie jakaś ukryta moc. Podczas
walki z tym Ninja zdołałem zbudzić jakąś zupełnie obcą dla mnie chakre. Mistrzu
czy myślisz, że to może mieć jakiś związek z moim klanem?
Konohamaru spojrzał na mnie zamyślony, po czym zaczął cicho
powtarzać ,,Klan Haru, tak?”. Po kilku minutach stwierdził, że nie ma pojęcia,
i że powinienem się z tym zgłosić do Hokage w najbliższym czasie. Cała ta
sytuacja wydawała mi się dziwna przecież nigdy nie widziałem, aby Shuzo używał
podobnych technik.
Usłyszałem ziewnięcie i popatrzyłem się na Jiro, który wyglądał
jakby się wyspał jak nigdy. Porozmawiałem z nim chwilę i opowiedziałem mu o
strasznych wydarzeniach z ubiegłej nocy. Nagle usłyszałem jakiś głos.
Rozejrzałem się dookoła, ale nie zauważyłem nikogo. Spytałem się innych czy coś
słyszeli. Okazało się, że byłem jedyny. Postanowiłem go zignorować choć cały
czas pozostawałem czujny. Mimo, że było już po wszystkim ja nadal czułem się
dziwnie, tak jakby ta moc była we mnie. Postanowiłem, że spróbuję ją odtworzyć.
Wraz z Jiro, który chciał ją zobaczyć oddaliliśmy się nieco od obozu, aby nie
stanowić dla niego zagrożenia. Przyjąłem postawę tak jak ostatnim razem i znów
wypełniło mnie to dziwne uczucie. Jednak tym razem płomienie nie pojawiły się.
Można było jednak zauważyć zielony gaz który ulatniała moja skóra. Nie
rozumiałem na czym polegała ta moc i dlaczego płomienie się nie pojawiły.
Stałem się jednak bardziej odporny i wytrzymały. Jeszcze chwilę próbowałem
odtworzyć płomień ale bez rezultatu. Wróciliśmy do obozowiska. Na miejscu
czekali już Reira wraz z Konohamaru trzymającym zawinięte w płótno ciało. Nagle
przypomniałem sobie o zwoju, który powierzył mi mnich. Po godzinie żmudnych
poszukiwań okazało się, że jest w mojej torbie. Wyciągnąłem go i długo
zastanawiałem się czy go rozwinąć. Usłyszałem głos mistrza
- Mitsuo ruszamy - po tych słowach cała nasz czwórka ruszyła.
Podróż przebiegała dość spokojnie. Musieliśmy przemieszczać się
dość szybko, więc nie mieliśmy przerw na posiłek. Wszystko robiliśmy w drodze.
Po całym dniu marszu w ciszy dotarliśmy do Osady, w której kilka dni temu
mieliśmy postój. Jednak tym razem nie zatrzymaliśmy się tam na noc. Wstąpiliśmy
tylko do jakiejś taniej restauracji na ciepły posiłek. Następnego dnia około
południa byliśmy niedaleko Konohy. Całą noc szliśmy, więc byliśmy bardzo
zmęczeni. Cieszyłem się na myśl, że wioska już niedaleko, ale od czasu do czasu
słyszałem głos. Głos ten wydawał mi się znajomy i nikt oprócz mnie go nie
słyszał.
Powrót w ciszy nie podobał się Jiro. W sumie nie zamieniliśmy
słowa od ponad czterech godzin. Też bardzo chciałem coś powiedzieć, ale nie
potrafiłem znaleźć odpowiedniego tematu do rozmowy. Konohamaru najwidoczniej
zauważył, że nie wytrzymujemy już tej ciszy, więc zaczął
- No wreszcie w domu .
- Mistrzu czy moglibyśmy zrobić sobie krótki urlop? To znaczy… czy
nie moglibyśmy przez jakiś czas nie brać żadnych zleceń? – spytał Jiro
- To byłoby raczej wskazane. Nawet gdybyście chcieli pójść w
najbliższym czasie na jakąkolwiek misję nie wyrażę na to zgody. W pierwszej
kolejności powinniście udać się do szpitala opatrzyć rany. To tyczy się
szczególnie ciebie Mitsuo
- Wiem, wiem, zaraz jak wrócimy udam się do szpitala -
odpowiedziałem
- A co do tego zwoju... - Konohamaru zaczął, ale jakby nie
wiedział co powiedzieć – Powinieneś oddać go Hokage, a jeżeli wyrazi zgodę na
wręczenie ci g ,wtedy ci go oddam.
- Dobrze ale mnich powiedział żebym nikomu go nie… - tu przerwałem,
bo stanęliśmy przed bramę prowadzącą do wioski. Jeszcze nigdy nie czułem się
tak szczęśliwy, że wróciłem do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz